wtorek, 23 lutego 2016

W razie mojej śmierci.



Dzisiaj tak nieco inaczej, zacząłem od teledysku. Powód jest jeden. Mianowicie teledysk to swego rodzaju coming out jednego z amerykańskich wykonawców, sądzę, że dla wielu z nas nieznanego. Ale nie chodzi mi o piosenkarza. W teledysku gra Shane Bitney Crone, który jak się okazuje po obejrzeniu wideo, jest partnerem wokalisty (co zostało z resztą potwierdzone przez wokalistę). 

Nieco rozjaśnię swoje myśli. Shane Crone to aktywista LGBT ze Stanów Zjednoczonych bardziej znany z filmu dokumentalnego Bridegroom: A Love Story, Unequaled, opowiadającego historię geja, który po tragicznej śmierci swojego chłopaka dostaje nakaz zbliżania się do rodziny swojego faceta z brakiem możliwości uczestniczenia w pogrzebie czy nawet ostatnim pożegnaniem się ze zmarłym partnerem. Film dobrze przyjęty, szeroko komentowany. I jak się w ostatnim czasie okazuje Shane ma faceta, po pięciu latach od wypadku.

Po obejrzeniu w 2013 roku dokumentu zastanawiałem się, czy bohater będzie w stanie jeszcze kogoś pokochać. Dokument też skłonił mnie i mojego faceta do refleksji. Zaczęliśmy rozmawiać na temat ewentualnej śmierci któregoś z nas. Bo tak na prawdę, gdyby któregoś z nas zabrakło, to drugi miałby jeszcze całe życie przed sobą. Zadaliśmy sobie nawzajem pytanie: "czy chciałbym, aby mój facet, po moim odejściu z tego świata, znalazł sobie inną osobą, z która ułożyłby sobie życie?".

Nie uważacie, że w każdym związku taka rozmowa (i wiele innych) powinny się odbyć? Nie chodzi tutaj o ściągnięcie nieszczęścia (nie wieżę w takie zabobony i wolę otwarcie rozmawiać) a o ułatwienie drugiej stronie podjęcia jakichś kroków w późniejszym czasie.

Mój facet bez zastanowienia powiedział, że chce abym w takiej sytuacji znalazł sobie kogoś z kim byłbym szczęśliwy. Ja udzieliłem takiej samej odpowiedzi. Na chwilę obecną, z resztą jak piałem, na samą myśl, że mój facet jest szczęśliwy z kimś innym, powoduje we mnie smutek. Wiem, że gdyby mnie nie było to ucieszyłoby mnie, gdyby mój Misiek miał bliską osobę. Z resztą, nikt nie ma kontroli nad uczuciami. Miłość to piękne uczucie. Jak można go zabraniać.

Na przykładzie Shane'a życie pokazuje, że można otrząsnąć się po stracie bliskiej osoby. Komuś może zająć to rok, innej osobie pięć lat. W chwili tragedii nikt nie wyobraża sobie radości i szczęścia w swoim życiu. Jak można w ogóle dopuścić do myśli, że można pokochać kogoś, gdy miłość życia właśnie odeszła. Na całe szczęście człowiek jest takim tworem, w przypadku którego sprawdza się powiedzenie "czas leczy rany". I nie chodzi o to, że zapominamy o zmarłych. Chodzi w tym o to, że możemy być nadal szczęśliwi i możemy się mimo tragedii uśmiechać.



4 komentarze:

  1. Myślę, że to dobre podejście i warto o tym w związku porozmawiać. Macie fajne podejście ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :))
      Ja poza tym jestem zdania, że rozmowa jest kluczem do sukcesu i w związku rozmowa to podstawa.

      Usuń
  2. Shane'a kojarzę właśnie z tego filmiku na YT, w którym opowiada swoją historię. Film mam na liście do obejrzenia na Netflixie, ale jeszcze nie było czasu.

    A co do śmierci i życia partnera po tym jak już nas nie będzie - jak najbardziej niech żyje pełnią życia! Tylko samolub powiedziałby inaczej :D

    inny25

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to dobre spostrzeżenie! Ale wydaje mi się, że egoiści i samoluby nie potrafią żyć w związkach, więc ich ten "problem" nie będzie dotyczył :)

      Usuń